Zastanawiam się, jaka jest / jaka powinna być rola blogerów finansowych.
W zasadzie – pisałem o tym już kiedyś wcześniej – w zasadzie wszystkie porady finansowe są już gdzieś w internecie. Ktoś już kiedyś o tym pisał.
Jak prowadzić budżet domowy? Proszę bardzo. Jak oszczędzać na zakupach? Np. tutaj. Jak wybrać najlepszy bank lub lokatę? O tutaj. Zakłdam, całkiem bezpiecznie, że mógłbym tak wymieniać jeszcze długo.
Można też być słupem ogłoszeniowym banków i pisać o najnowszych / najlepszych / najciekawszych ofertach na rynku. Tak nawet trochę sam robię, w pasku po prawej stronie.
Tylko jak podchodzić do tych wszystkich blogów i informacji w nich zawartych?
Ostatnio przeczytałem dwa ciekawe artykuły na ten temat.
Wniosek z pierwszego: do wszelkich artykułów finansowych (dziennikarskich, blogowych) podchodź z rezerwą.
Wniosek z drugiego: nigdy nie wiesz, co przed tobą ukrywa bloger finansowy. Może w prawdziwym życiu jest rozrzutny, a bloga prowadzi tylko po to, by zarobkami z AdSense finansować swoje wizyty w galeriach handlowych?
Cóż, sam nie piszę tu wszystkiego. W końcu to nie jest dziennik moich zakupów, a blog z poradami i (częściej) opiniami finansowymi. Z tego też powodu jakiś czas temu z blog wypadł opis mojego prywatnego portfela inwestycyjnego.
Praktycznie nie ma żadnej gwarancji, że rzeczy, które tu opisuję, to coś, czym naprawdę kieruję się w moim życiu. Żadnej gwarancji poza moim słowem.
No to teraz krótkie wyznanie win.
Mogę bezpiecznie założyć, że mniej-więcej zgodnie z zasadą Pareto, 80% moich zakupów to przemyślane, racjonalne decyzje. Czyli: bez kupowania niepotrzebnych rzeczy, przepłacania, bez poddawania się chwilowym pokusom.
Kolejne 20% to momenty, w których ulegam impulsom i kupuję coś ot tak, bo po prostu mam zachciankę.
Sądzę, że jest to całkiem typowa proporcja. Jeżeli nie, to wyprowadź mnie z błędu i spróbuj samodzielnie oszacować ile wydajesz świadomie, a ile pod wpływem impulsu, promocji czy nawet czegoś w rodzaju peer pressure.
Sztuka jest natomiast po drugiej stronie tej proporcji. Bo, jak zawsze, zasada Pareto ma dwie strony.
Ok, więc 20% decyzji to te nieracjonalne. Wyzwaniem jest, by te 20% decyzji nie odpowiadało za 80% twoich wydatków.
Staram się tego pilnować.
Opublikowano . Fot. tricky.
Trochę naciągasz tę zasadę Pareto. Bo to nie prosty podział ze robisz coś w stosunku 80/20 a raczej że za 80% czegoś odpowiada 20% czegoś innego i odwrotnie. W tym przypadku mogłoby być tak że na 80% kupionych rzeczy wydajesz 20% kasy a na pozostałe 20% wydajesz 80% kasy. Co może mieć sens bo tylko kilka rzeczy jak czynsz/rata, gaz, prąd, woda to znaczna część miesięcznych wydatków, natomiast dziesiątki czy setki produktów spożywczych kupowanych w miesiącu dadzą znacznie mniejszą kwotę.
Racja, dzięki za zwrócenie uwagi.
Jest jeszcze typ blogera, który nie ma pojęcia o czym pisać bo się wypalił i ten wpis właśnie na taki wygląda ;-) Przepraszam jeśli jestem złośliwy, ale takie marudzenie dla marudzenia z śmieszną puentą o zasadzie Pareto na coś takiego mi właśnie wygląda ;)
Celny wniosek, ale niestety całkiem niezwiązany z tematem wpisu.
W każdym razie, jeżeli nie chcesz uczestniczyć w tym przejściowym kryzysie twórczym, to usuń bloga z RSS. To przecież nie jest tak, że trzymam cię tu siłą.
Cóż mogę powiedzieć, obawiałem się, że potraktujesz to jako atak, dlatego z góry przeprosiłem, widać niepotrzebnie.
Wierzyć czy nie, oto jest pytanie :) Jak dla mnie nie ma problemu z odpowiedzią na nie. Jeśli chodzi o finanse to możemy w miarę rzetelnie mówić o tym co było. A o jutrze to jak z pogodą, będzie deszcz albo nie :) Blogi tego typu czytam raczej dla dodatkowego spojrzenia na problem, poznania czegoś nowego, spojrzenia na problem okiem kogoś innego.
Jeśli chodzi o blogerów (nie tylko tych piszących o finansach), dzielę ich na tych, którym w ogóle nie ufam (w tym wypadku opieram się głównie na swojej intuicji), na tych w stosunku, do których stosuję tzw. zasadę ograniczonego zaufania (podchodzę z dużym dystansem do tego, co piszą – chociażby dlatego, że pojawiają się tam teksty o bardzo podobnym charakterze do tych opublikowanych już przez kogoś innego – np. nie mogę oprzeć się wrażeniu, że niektórzy piszą blogi stricte pod wyszukiwarki w celu osiągnięcia wielkiego zarobku z reklam, jakość wpisów jest dla nich sprawą drugorzędną, jak nie czwartorzędną).
I zostaje ostatnia, najmniej liczna zresztą, grupa blogerów, którym ufam. To w ich postach widać, że tworzy je drugi człowiek w oparciu o własne doświadczenia.Jeśli zaś chodzi o to, że niektórzy aż nadto kolorują swoje życie, od tego trudno uciec, większość ludzi w Internecie prezentuję tę swoją lepszą stroną. W większości wypadków, mam nadzieję, jestem w stanie odróżnić lekki przerost formy nad treścią od totalnego fałszu i obłudy.
W sumie, w Internecie jak w życiu, różni ludzie, różne sposoby na życie, różne przemyślenia. Niestety tutaj łatwiej oszukiwać, chociażby przez wydłużony czas reakcji. Nie popadajmy też w paranoję – wszyscy chcą nas zrobić w balona i na tym jeszcze zarobić. Pozdrawiam serdecznie!
„w zasadzie wszystkie porady finansowe są już gdzieś w internecie.” to nieprawda, świat się nieustannie zmienia – finanse także. Zawsze znajdzie się coś nowego, a poza tym każdy bloger może ująć dany temat w inny sposób, rzucić jakieś nowe światło, zwrócić uwagę na inne elementy, a być może przekazać swoje autorskie sposoby działania, o których nigdzie indziej nie przeczytasz; w tedy to właśnie powstaje unikalny content
nie ma też co się łudzić – to jest pewien rynek, piszesz słabo, lub wyczerpałeś się i weny brak to wypadasz
co do wiary blogerom – na pewno nie inwestuję tak jak oni piszą, ale teksty na takich blogach to świetny materiał edukacyjny, dający inspirację i zmuszający do dalszych poszukiwań i efektywnego działania; myślę, że w „tym sensie” wierzę blogerom finansowym
Oczywiście do wszelkich opinii z internetu trzeba podchodzić z rezerwą. Nie można ufać im bezgranicznie, ale warto poznawać opinie i argumenty innych ludzi.
W sumie nigdy nie myślałem nad tym tematem, swojego bloga założyłem jako coś w rodzaju dopingu dla mnie do regularnego oszczędzania (w tej czy innej formie), trafił mi się też jeden program zarobkowy – który sprawdziłem i opisałem. Jakoś szcególnie jak się zastanowić to raczej nie ma u mnie nierzetelnych informacji (może z prognozami dot. UE rozmijalem się w ramach czasowych) i generalnie staram się prowadzić bloga w taki sposób, żeby później nie musieć się za niego wstydzić, albo żeby nikt mi oszustwa nie zarzucił. Fakt że dorzuciłem reklamy i zacząłem używać nagłówków (wcześniej ich nie używałem) nie oznacza od razu że nie można mi wierzyć :)).
Ale oczywiście każdy powinien mieć swój rozum i opinię kształtować na podstawie wielu źródel. Pozdrawiam
Oczywiście, że trzeba podchodzić do tego z rezerwą. Jednak jakby nie było można dowiedzieć się wielu przydatnych rzeczy z blogów.
Na ogół zakładam, że blogger pisze prawdę, chociaż sam się na przynajmniej jednym „przejechałem”. Nie chcę wytykać palcami, ale człowiek pisał o zarabianiu w sieci, rozwoju osobistym i finansach. Udało mi się dotrzeć do wszystkich źródeł pasywnego dochodu i nie zarabiał nawet połowy tego, co publikował na blogu.
Problemem jest blogger, którego ustawiasz sobie wysoko na półce. Wierzysz, inspirujesz się i korzystasz z porad, po czym nagle okazuje się, że to jedna wielka bzdura. Coraz częściej weryfikuję autorów, do których sięgam, ale nie zawsze mam na to czas.