Podczas ostatniej kampanii wyborczej zaczęto w końcu poważnie mówić o podatku dochodowym. I tak jak różne partie miały różne koncepcje na zmianę systemu podatkowego, przesuwanie lub dodawanie progów podatkowych, czy też nawet zrównanie wszystkiego do jednej płaskiej stawki podatkiem liniowym.
Jednak bardzo często przebijało się mylne przekonanie co do działania skali podatkowej. Gdy jedna z partii zaproponowała górną stawkę podatkową w wysokości 75%, pojawiał się chór oburzenia – „jakim prawem państwo chce zabierać trzy czwarte wszystkich dochodów?!”
No właśnie nie wszystkich. Autorzy takich komentarzy zapominali jak działa progresja podatkowa. To nie jest tak, że w momencie przekroczenia progu o złotówkę nagle musisz płacić wyższy podatek od całych swoich dochodów.
Owe 75% dotyczyło nadwyżki ponad 500 000 zł. I właśnie nadwyżka jest tu słowem-kluczem.
Bo progresja podatkowa działa właśnie na zasadzie opodatkowywania nadwyżki ponad określony próg podatkowy.
Wpadasz w pierwszy przedział podatkowy–płacisz 18% od nadwyżki ponad kwotę wolną od podatku.
Wpadasz w drugi przedział–płacisz pełną stawkę za pierwszy przedział i 32% od nadwyżki ponad drugi próg (dziś wynoszący 85 528 zł).
Przykład: osoba, która zarabia 90 000 zł brutto rocznie zapłaci:
- [kwota wolna] 0 zł podatku od pierwszych 3 091 zł
- [I przedział] 14 839 zł za dochody w przedziale 3 091+ do 85 528 zł [18%]
- [II przedział] 1 431 zł za dochody w przedziale 85 528+ do 90 000 zł [32% * (90 000 – 85 528) = 32% * 4 472 = 1 431,04]
W sumie, po zaokrągleniu do pełnych złotówek będzie to 16 270 zł. To efektywna stopa opodatkowania w wysokości 18,1% (16 270 / 90 000 = 0,181). Czyli można płacić 18% podatku nawet po przekroczeniu progu 32%.
Oczywiście, wraz z coraz wyższymi kwotami efektywna stopa opodatkowania będzie rosnąć. Osoba zarabiająca 200 000 zł rocznie zapłaci 51 470 zł podatku, czyli już 25,7% podatku od dochodów.
Za to, żeby płacić 32% od właściwie wszystkich swoich dochodów trzeba zarabiać 3 000 000 zł rocznie. Trzy miliony. Dopiero wtedy podatek dochodowy wyniesie 947 470 zł, więc 31,6%.
Nie ma co demonizować skali podatkowej.
Tym bardziej, że większość z nas i tak znajduje się w pierwszym progu podatkowym i płaci 18%. Według danych Ministerstwa Finansów, w 2014 roku tylko 2,7% Polaków przekroczyło próg drugiego przedziału podatkowego.
W praktyce mamy w Polsce liniowy podatek dochodowy. Czyli taki podatek, który niestety potęguje nierówności społeczne zamiast je minimalizować.
Zanim zaczniemy dyskusję, trzy małe zastrzeżenia:
1. Powyższe wartości opisywałem według stanu na luty 2016.
2. Dla uproszczenia obliczeń pominąłem wszystkie inne czynniki wpływające na wysokość podatku dochodowego, takie jak koszty uzyskania, opłacane składki, ZUS-y, itp. Nie rozliczam tu całego PIT-u tylko opisuję zasadę działania progresji podatkowej :).
3. To nie jest artykuł o tym, czy podatki w Polsce są niskie czy wysokie :)
Ostatnia teza jest bardzo odważna. A nie zapomniałeś o kwocie wolnej od podatku, która działa właśnie progresywnie i dzięki której nikt w 1. progu nie płaci 18%? Nie można jej pominąć dla uproszczenia. Kwota wolna od podatku powoduje, że można mieć progresję z jedną stawką podatku, bez wszystkich patologii wynikających z istnienia progów.
Nie pomijam – jest wprost wyszczególniona w tekście. Ale z drugiej strony przyznam, że dzisiejsza kwota wolna jest czynnikiem jak najbardziej pomijalnym.
W obecnym wydaniu, przy niemal-liniowym podatku dochodowym, kwota wolna przy *rocznych* dochodach do 3 091 zł brutto to żart, a nie realne rozwiązanie czegokolwiek.
Tak, jest to żart. Ale moim zdaniem trzeba iść właśnie w zwiększanie kwoty wolnej od podatku, a nie zróżnicowanie stawek. Można nawet zrobić jedną stawkę 32% z odpowiednio wysoką kwotą wolną od podatku – wtedy będzie mniej więcej to samo, ale system będzie prostszy, tańszy, mniej patologiczny, a progresja sprawiedliwsza.
Oczywiście, jestem za całkowitą likwidacją podatku dochodowego, co też można osiągnąć, zwiększając kwotę wolną od podatku do 1 mld zł ;)
Niepłacenie podatków jest fajne, ale powszechna publiczna edukacja, poczucie bezpieczeństwa, długie urlopy rodzicielskie itp. wydają mi się fajniejsze ;)
Złudne poczucie bezpieczeństwa, gdy państwo zabiera 700 zł z wynagrodzenia, aby dać 500 zł :)
Samo obniżenie kosztów pracy, bez zmiany innych przepisów nic nie da, a może wręcz paradoksalnie obniżyć zarobki.
A tymczasem rząd w temacie kwoty wolnej: http://www.rmf24.pl/news-mateusz-morawiecki-nie-powinnismy-gwaltownie-podnosic-kwoty-,nId,2147218
Na swoim blogu krytykujesz rząd, za wydanie 17 -23 mld za PLN na Rodzina 500+ a chcesz likwidacji wpływów z PIT na poziomie 36 mld (2012). Super!
Piszesz tak, jakby ilość pieniędzy jaką dysponuje państwo było wartością samą w sobie.
Jaka jest logika za krytykowanie rozrzutności państwa na za plan rodzina 500+ a nawoływanie jeszcze większej rozrzutności poprzez likwidacje PIT ?
Wtrącę się :). Przypuszczam, że chodzi o ograniczenie wszelkich socjalnych wydatków, w tym 500+, i w związku z tym zmniejszenie potrzeby opodatkowywania obywateli.
Z ani jednym ani z drugim nie mogę się za bardzo zgodzić ;)
Nie rozumiem ?
Te 2.7% podatników, którzy są w drugim przedziale to chyba ludzie, którzy mieszczą się w przedziale (18-19%) efektywnego opodatkowania. Inni przechodzą na działalność (liniowy 19% + inne korzyści/wady)
Może trochę OT, ale trzeba powiedzieć sobie szczerze, w porównaniu z zachodnią Europą, dochodowy mamy bardzo niski dla osób dobrze zarabiających (i bardzo dobrze!)
Zwiększenie kwoty wolnej do 8000 PLN kosztowałoby budżet baardzo dużo (wg Gazety Prawnej 21.5mld – to prawie roczne przychody z CIT!), efekt dla osoby zarabiającej minimalne wynagrodzenie to 4% (!) wzrost dochodu rocznego 'na rękę', a dla osoby osoby zarabiającej 4000 PLN to ok 2%.
Dzięki za fakty! Więc może zamiast tak kosztownych zmian i marnych rezultatów warto by wziąć pod lupę ograniczanie przedsiębiorczości? I nie chodzi mi nawet o biurokrację. Jeśli osoba, która zarabia minimalną krajową, chciała by legalnie dorobić (choćby robiąc skarpetki na drutach, albo pielęgnując komuś ogródek), to musi od razu zarobić 500 lub ok 1000zł, bo inaczej całość odda do ZUSu. Moim zdaniem efekt podatków nawet nie zbliża się w swej „tłamszącej” sile do składek ZUS.
umowa o dzieło jest zwolniona jeszcze zwolniona z ZUS
Ok, ale trudno podpisywać umowę o dzieło z każdym klientem, któremu sprzedaję skarpetki ;)
Jest coś takiego jak Firma na próbę – poczytaj. Poza tym jeśli ktoś jest zatrudniony na etacie płaci mniejszy ZUS ( jakieś 300 pare PLN)
Jeżeli zarabia minimalną krajową na podstawie umowy o pracę, to zakładając „obok” działalność gospodarczą będzie płacić tylko składkę ZUS za ubezpieczenie zdrowotne, czyli obecnie jakieś ~290 zł–a nie 1000 zł. Plus do tego być może załapie się jeszcze dodatkowo na jakieś ulgi dla nowych firm, jeżeli takie przysługują.
Co i tak podtrzymuje moje twierdzenie, że chcąc zarobić na boku pierwsze 290 zgarnia ZUS. Dla kogoś, kto zarabia minimum – 290 byłoby dużą różnicą. Nie sądzicie?
Bez przesady. Jeżeli nie stać kogoś na pokrycie tych 300 zł, to może jednak zakładanie firmy nie jest w tym momencie najlepszym pomysłem?
Uważam, że to ma znaczenie. Jednym z podstawowych argumentów za progresją jest wyrównanie „nierówności społecznych”. Twierdzę, że lepszym pomysłem jest nie przeszkadzać ludziom, kiedy sami próbują się wyciągnąć z najniższej krajowej. I jak ktoś sprzedaje drewniane gwizdki za 300zł to jest to dla niego wielka różnica (dochód rośnie o prawie 1/4).
Oczywiście zakładanie firmy jest absurdalne dla takiej działalności. Ale ludzie powinni móc robić to legalnie nawet nie zakładając firmy. Teraz mają wybór – zadrzeć z ZUSem i fiskusem (szara strefa), albo zrezygnować z pomysłu (bura strefa pt. „najniższa krajowa”).
Na pewno bardzo przydatny wpis dla laików (choć mam wrażenie, że Ci i tak na drugi próg łapią się bardzo rzadko). Warto dodać, że graniczną kwotą opłacalności skali podatkowej jest kwota 96 384zł – powyżej tej wartości lepiej płacić podatek liniowy. No i od siebie dorzucę, że jest jeszcze grupa, która płaci nawet 27% od płacy minimalnej – mianowicie studenci z wielodzietnych rodzin, w których przysługuje ulga prorodzinna :)
Hej Łukasz,
Dzięki za uzupełnienie wpisu!
Nawiążę tylko do kwestii łapania się na kolejne progi. Nawet jeśli dziś 97% Polaków znajduje się w pierwszym progu i *teoretycznie* progresja podatkowa ich nie dotyczy, to nie jest powiedziane, że tak będzie zawsze.
Z jednej strony, nowy rząd nie ma zachamowań jeżeli chodzi o majstrowanie przy podatkach. Z drugiej, kwestia skali podatkowej pojawiła się już w poprzedniej kampanii wyborczej i pewnie pojawi się w kolejnych. Warto wiedzieć jak działa progresja podatkowa, by móc rzetelnie ocenić takie propozycje i być może nawet policzyć czy to, co proponuje partia X wpłynie jakkolwiek na nasze finanse.
Choć oczywiście wiadomo jak to bywa z rzeczami zapowiadanymi w kampanii… :)
Pozdrawiam!
Możesz rozwinąć na jakiej zasadzie tak się dzieje? (Chodzi o te 27%).
Witam serdecznie,
W bardzo ciekawy sposób przedstawiasz naszą polską biedę…
Chciałbym jedynie delikatnie nadmienić, że progresja podatkowa nie powinna i raczej nigdy nie służy wyrównywaniu różnic społecznych.
To nie jest też tak, że w Polsce nie ma osób, które zarabiają więcej niż stanowi pierwszy próg podatkowy, po prostu te osoby nie godzą się progresję i uciekają w samozatrudnienie. Z tego wpisu wynika też trochę, że widziałbyś progresję nawet od niższego poziomu niż mamy obecnie (może źle zrozumiałem).
Poza tym także i Twoje wyliczenia jasno pokazują, że progresja nie ma tak naprawdę znaczenia dla globalnych finansów państwa więc>>> jest niepotrzebna. Pewne jest natomiast to, z resztą chyba też wpadłeś w tą pułapkę, że progresja jest doskonałym narzędziem w rękach licytujących się polityków, którzy próbują nam wmawiać wyrównywanie szans na drodze podatku dochodowego.
Pozdrawiam serdecznie.
PS
Nie chcę żebym był odebrany tylko jako krytyk- uważam, że taka dyskusja jest potrzebna, o podatkach musimy się uczyć, a Twój artykuł jest doskonałym punktem wyjścia.
Cześć Michał,
Krytyczne głosy są jak najbardziej mile widziane–zapraszam częściej :)
Zastanawiam się, dlaczego uważasz, że progresja podatkowa nie powinna służyć wyrównywaniu różnić dochodowych? Wydaje mi się, że taki jest właśnie zamysł, bo same wpływy do budżetu bezpośrednio z podniesienia podatków dla najbogatszych nie będą za wysokie.
Za to hipotetycznie w sytuacji, w której firma rozważa podniesienie pensji swojemu CEO podczas gdy 75% tej podwyżki i tak pochłonie podatek, to może owa firma zastanowi się dwa razy i ostatecznie postanowi podnieść pensje pracownikom zamiast prezesowi.
Co do tego, że progresja jest bez znaczenia–w obecnym wydaniu jest. Dlatego potrzebne są zmiany.
Pozdrawiam!
W jaki sposób samozatrudnienie jest ucieczką przed progresją? Chodzi Ci o możliwość odliczenia kosztów od podstawy opodatkowania, czy może coś innego? (Sam jestem samozatrudniony, ale ucieczka przed progresją nie była moim motywem – nigdy tak o tym nie myślałem).
Być może, nie przekroczyłeś nigdy progu…
Ja po jednorazowym uiszczeniu zaległości podatkowej w wysokości 4k, na skutek przeskoczenia progu podatkowego (co było spowodowane wieloma dodatkowymi godzinami pracy) szybko pobiegłem do księgowego żeby przenieść większą część dochodów w działalność i przejść na liniówkę.
Byłem przekonany, że podatek liniowy jest opcją dostępną dla wszystkich. Dzięki za wyjaśnienie.
„Liniówka” jest dostępna dla każdego, ale rozliczanie na zasadach ogólnych jest nieco bardziej opłacalne do pewnego poziomu dochodów. Ja musiałem wybrać proporcje hybrydowego zatrudnienia etat+działalność- kiedy zacząłem uzyskiwać większe dochody przeniosłem lwią część przychodów do działalności i rozpocząłem rozliczanie na zasadach liniowych.
Fajny artykuł oparty na faktach – oprócz ostatniego akapitu, który jest opinią. Rownie dobrze można obrionić tezę przeciwną: progresywna skala podatkowa potęguje nierówności społeczne (nierówność wobec prawa).
Ależ skąd! Wszyscy są równi wobec prawa. Gdy ten, który dziś kwalifikuje się do niższego progu zacznie zarabiać tyle, by go przekroczyć, to zacznie płacić większy podatek. Tak jak ten, który dziś zarabia więcej i już płaci wyższą stawkę.
Tu już chyba wchodzimy w filozofię i raczej się nie dogadamy. Dla mnie równość wobec prawa to równe stawki podatkowe. Jeśli jest jedna stawka, to zarabiając więcej oddaję więcej w podatkach (tak działają procenty). Progresywne podatki trudno obronić, a do tego, najbogatsi płacą mniejsze podatki (tu akurat powodem nie jest progresja). Czyli trudno uznać za sprawiedliwość społeczną, gdy najbiedniejsi i najbogatsi płacą niższe stawki, a średniacy – najwyższe.
Tylko, że „gołe” procenty są jednak trochę za proste. Liniową stawkę 18% inaczej odczuje osoba, która zarabia 3000 zł brutto miesięcznie, a inaczej taka, która zarabia 20000 zł.
Dla tej pierwszej to znacznie większa część domowego budżetu i istotne utrudnienie w realizacji podstawowych potrzeb. Stawka jest ta sama, ale efekty nie są równe i pod tym względem dla mnie nie widać w tym równego traktowania.
Racja. Ale równie dobrze mógłby być to argument za obniżeniem podatków wszystkim. Czemu biedni mają być tak obciążeni? Podoba mi się pomysł podany w innym punkcie tej rozmowy: wysoka wartość kwoty wolnej i stawka liniowa dla wszystkich tworzą de facto stawkę progresywną, jednocześnie mniej skomplikowaną w liczeniu.
Tylko po co „przemycać” progresję w taki sposób? Co stoi na przeszkodzie by wprowadzić jeszcze dodatkowe progi? Przecież rolą podatku nie jest to, by był prosty w liczeniu.
Po co w ogóle progi? Jaki jest moralny argument za tym, żeby karać ludzi lepiej zarabiających? Procent, przypominam, jest z natury progresywny: im więcej zarabiasz tym więcej płacisz. Nie potrzebne są żadne arbitralne progi. Może oprócz progu „zerowego” czyli kwoty wolnej. Argumentem może być to, że nie ma sensu opodatkowywać tych, którym trzeba potem pomagać subsydiami – może lepiej i łatwiej byłoby nie zabierać im tej kasy.
Zgadzam się z Twoim argumentem, że liniową stawkę odczuje inaczej osoba, która zarabia 3 tysiące niż ta, która zarabia 20 tysięcy. Moim zdaniem jest to dobry argument za ustanowieniem rozsądnej kwoty wolnej. Ponad to – nie widzę sensownego argumentu, aby karać ludzi bardziej przedsiębiorczych czy lepiej wykształconych.
Rolą podatku nie jest to, żeby był prosty. Prawda – ale byłaby to wisienka na torcie. „Rolą podatków nie jest to, żeby były proste w liczeniu” nie jest argumentem za progresją podatkową.
Ale czemu w ogóle mówimy o podatkach jako o „karze”?
Skoro nie powinniśmy „karać” lepiej zarabiających wyższymi podatkami, to po co w ogóle procenty–„sprawiedliwy” będzie ryczałt, jedna stała stawka w zł dla wszystkich, niezależnie czy zarabiasz 3k czy 20k.
Tylko właśnie płacenie podatków to nie kara. Podajesz przykład „lepiej wykształconych”. No to skoro ci „lepiej wykształceni” zarabiają więcej dzięki swojemu lepszemu wykształceniu (otrzymanemu najpiewniej w publicznym systemie oświaty), to czemu nie mieliby odpłacić się za to społeczeństwu płacąc wyższe podatki?
Ale lepiej zarabiający płacą wyższe podatki. Jeśli stawka podatkowa to 10% to ktoś, kto zarabia 50tys zapłaci 5tys, ktoś kto zarabia 100tys. zapłacy 10tys. To są wyższe podatki.
Problemem jest to, że rząd jest wyjątkowo niechlujny i nieefektywny w kwestii wydawania pieniędzy, bo wydaje nie swoje pieniądze. Programy mające stymulować przedsiębiorczość, czy dzietność są marnotrawione. Zobacz jak wspaniale programy z Unii stymulują naszą innowacyjność.
Co do publicznego systemu oświaty – to jest ciekawy argument. Skoro jest publiczny i dla każdego dostępny, to czemu wszyscy nie podniosą swoich kwalifikacji. Jeśli ludzie z najniższego progu podwoją swoje dochody, to wpływy z podatków skoczą do góry lepiej niż przy majstrowaniu w progach. Ale chwila – skoro system oświaty jest otwarty i publiczny dla każdego, to jednak Ci dobrze zarabiający może nie tak wiele zawdzięczają społeczeństwu. Zatem komu? Może swojej własnej pracy i uporowi?
Ludzie z drugiego progu zarabiają więcej, więc i konsumują więcej. Czy kupią quada, czy kupią lokatę – pieniądze wracają na rynek, który lepiej sobie radzi (nie mówię, że idealnie) z alokacją surowców niż rząd, który nie radzi sobie z tym wcale (przykładów znamy z poprzedniego ustroju).
Nie gniewam się! ;)
ordynacja podatkowa z kilkoma progami podatkowymi to nic innego jak zachęcanie lepiej zarabiających do „kombinowania” i wyprowadzania pieniędzy z kraju. jedna stawka już sama w sobie róznicuje wysokość płaconego podatku bo odnosi się do różnej wysokości dochodu. nie wspomnę już o podwójnym opodatkowaniu tych samych dochodów – podatek od pracy oraz od inwestycji
W całej dyskusji brakuje już tylko jednego elementu spinającego, a wielu piszących oparło na nim w rożnych aspektach swoje wątpliwości, dotyczące progresji – szczelność systemu/efektywność/kontrola + koszt obsługi; progresja w takim wydaniu będzie i pożyteczna i sprawiedliwa
P.S. Dziwi mnie zawsze wybiórczość podchodzenia do progresji w kwestii podatku; modelem logicznym progresji posługujemy się na każdym kroku, codziennie, w obu kierunkach (np. zastrzeżenia świadczeń z jednej, a dotowania z drugiej); skoro jesteśmy w stanie zrozumieć proporcję w jedną stronę, dlaczego polityka tak bardzo nie pozwala nam strumieniować w drugą?